Poznawanie autochtonów

Całkiem trochę osób pogratulowało mi wakacji, których w sumie nie mam. Dla przypomnienia, jestem praktykantem w NVIDIA - dużej firmie informatycznej. Pracuję na cały etat, a wszystkie te wycieczki upycham w weekendy. W ten sposób spędzam czas miło i pożytecznie.

 

Do tej pory na wycieczki jeździłem z Polakami. Było fajnie, ale zapragnąłem bardziej zintegrować się z miejscową ludnością. Uznałem, że najlepiej poznać takich tubylców, którzy lubią robić to co ja...

Z drobną pomocą wujka Google, znalazłem serwis "meetup.com", którzy skupia ludzi, którzy razem chcą coś zrobić. Takich grup jest całkiem sporo w okolicy. Wybrałem ciekawą wycieczkę w góry i zacząłem przekonywać nieznajomego by mnie podwiózł na początek trasy. O dziwo przeszło ;-).

(Jak nadal nie wiesz co znaczy autochon, to wygrzeb spod warstwy kurzu słownik synonimów. (autochon ~ tubylec)).

Wcześnie rano w sobotę wyruszyliśmy w stronę góry Tamalpais. Leży ona zaraz za mostem San Francisco, który pośród mgły wygląda dosyć tajemiczo.

 

Nim wycieczka rozpoczęła się na dobre, udało mi się nawiązać dosyć dobry kontakt z tubylcami. Oryginalnie są oni zbieraniną z całego świata. Na tej 20-osobowej wycieczce była nawet jedna Japonka. Większość z nich pracowała w firmach high tech.

Zresztą statystyczny mieszkaniec USA przeprowadza się 12 razy w życiu[1], często daleko. Siłą rzeczy trzeba często poznawać nowy znajomych, jeśli w ogóle chce się ich mieć. Stąd ludzie są tu niesamowicie otwarci.

Jak to na Stany przystało w opisie wycieczki ostrzegali że będzie wymagająca. W Polsce kwalifikowałaby się na co najwyżej niedzielny spacer. Dla urozmaicenia szliśmy najpierw w dół, a potem do góry. Trasa wiodła przez las nad oceanem. Rośliność dosyć ciekawa, z jednej strony powyginana przez wiatr, z drugiej taka miniaturka lasa równikowego. W końcu jest to dosyć ciepło, a ocean zapewnia niesamowitą wilgotność. Mnóstwo porostów i kłączy.

Reklamowaną panoramę San Francisco przysłoniła mgła. Niestety nie organizuję chińskiej olimpiady i nie miałem czym ją rozproszyć. Po prostu musiałem na słowo uwierzyć w scenerię tego miejsca.

Zamiast zdobywać szczytu, połowa naszej trasy wypadała na plaży.

Takich rzeczy nie warto w USA próbować zrozumieć, po prostu trzeba je przyjąć takie jakimi są. Posileni lunchem, zaznaliśmy parę ładnych widoków w drodze powrotnej.

Mgła nad San Francisco nie dała za wygraną. Nie bez powodu mówi się o nim jako Mieście Mgły. W drodze powrotnej wysiadłem w tym mieście i udałem się do Academy of Science. Cena za bilet wstępu - 25$, odrobinę mnie zamurowała. Wyrwało mnie z niej pytanie przechodzącej Pani, "czy mam bilet?". Chwilę później wpuściła mnie za darmo na swoją kartę członkowską. Do dziś nie wiem dlaczego w tym tłumie ludzi akurat trafiła na mnie, ale widocznie niebiosa czuwają nade mną/jestem w czepku urodzony[2].

Academy of Science to taki miks pomiędzy muzeum technicznym, akwarium, ZOO a wystawą różnych eksponatów. Wszystko interaktywne, zachęcająco do dotknięcia, po prostu miód. M.n. zgodnie z nowomodą można było dowiedzieć się jak bardzo jest się złym dla środowiska naturalnego.

Najlepsze z tego wszystkiego były zwierzaki:

 

Absolutnie niesamowite były afrykańskie pingwiny. Urodzeni akrobaci: skaczą do wody i wywijają fikołki. Do tego dobierają się na całe życie w pary i każda z nich ma swoje terytorium. Obserwuję się ich niczym życie małej wioski z wszystkimi jej stosunkami społecznymi.

 

Nawet się nie spostrzegłem jak minęły mi 3 godziny i zamknęli tą niesamowitą akademie. W programie miałem jeszcze spacer w poprzek San Francisco.

Drogi pagórkowate, tak pochyłe że jadąc samochodem na wzgórzach nie widać nic pod sobą. Mnóstwo wiktoriańskich domów i stylizowanych na takie.

Poza tym zdrowa dawka różnych pomników i innych dziwactw.

Plus rodzynki w stylu symbol wielkiej pieczęci Kalifornii:

 

Nawet nie pytam skąd się ona wzięła. Wygląda tak jakby kiedyś powstała w wyniku takiej dyskusji:

  • A: Potrzebujemy jakiejś oficjalnej pieczęci? Niech to będzie kontur Stanu i odcisk Pozłotka kalifornijskie.
  • B: Nudne... Zróbmy coś naprawdę odstawionego.
  • A: Masz coś na myśli?
  • B: Postacie mitologiczne wyglądają świetne.
  • A: Świetnie. Żaglowce w tle też się świetnie prezentują.
  • B: Widzę, że łapiesz. Może dodajmy góry lodowe, też są piękne.
  • A: Super, ale czegoś mi tu jeszcze brakuje.
  • B: hmmm... Eureka! ...
  • A: Genialnie, napiszemy to na górze.

Pomiędzy pagórkami tego miasta, całego jego piękna i bogactwa istnieje też ciemna strona. Nie widziałem w życiu drugiego takiego miasta z tyloma bezdomnymi. Śpią w zaułkach, swój dobytek mają w sklepowych wózkach i reklamówkach. Często żebrzą o drobne...

 

 

Wracając z powrotem do domu koleją. Przede mną siedziały nastolatki, popijały alkohol i jeden z nich zapalił papierosa. Na jednej stacji przyszła policja, wyciągnęła ich i paru zakuła w kajdanki. W końcu popełnili szereg poważnych przestępstw: nieletni (poniżej 21 lat) pili alkohol, pili i palili w miejscu publicznym... zasada zero tolerancji jest tu powszechna.

Po całym zajściu wziąłem do ręki darmową gazetkę. Jej ostatnia strona wypełniona reklamami miejsc gdzie można kupić legalną "medyczną" marihuanę i miejsc gdzie można sobie zrobić badania, które wykażą że trawka jest Ci do życia niezbędna...

 

To jest Kalifornia. Bardzo prawdziwa Kalifornia.

 

Najmocniej przepraszam wszystkich moich fanów, czytelników i internautów za spóźnienie się z tym wpisem o dwa dni. Ostatnio prowadzę wyjątkowo intensywne życie i na bloga nie zostaje dużo czasu. Wolę jednak by wpis był opóźniony niż poświęcać jego jakość. W ramach zadośćuczynienia, następny rozdział gratis.

Kwestia wiary

 

W USA jest mnóstwo kościołów chrześcijańskich. W okolicy mniej więcej połowa jest katolicka, reszta to różne odłamy protestanckie. Często niezależne, składające się z paru kościołów. Katolickie odróżniają się tym, że obok nich często jest szkoła.

Niedzielne Msze św. w pewnym sensie zgadzają się z moim wyobrażeniem o pierwszych nabożeństwach chrześcijan. Tutaj w przygotowanie jest zaangażowanych trochę ludzi. Część z nich tworzy chór, niektórzy służą przy ołtarzu, reszta w różny sposób pomaga (np. zbiera ofiarę). Niesamowicie radosna, często ludzie podnoszą ręce do góry, bardziej przypomina Mszę oazową niż "zwyczajną" niedzielną. Do Komunii św. idą praktycznie wszyscy, zawsze jest w dwóch postaciach. Choć z tego co widzę spowiedź nie jest częsta... 

Po skończonym nabożeństwem ludzie często rozmawiają ze sobą w ławkach. Przy wejściu stoi ksiądz i zamienia z każdym parę słów. Są formularze do rejestracji nowych mieszkańców, z pytaniami jak zamierza się włączyć w istniejącą wspólnotę (np. prowadzić księgowość, grupy modlitewne). Rozdają gazetkę parafialną. Jak przystało na przedsiębiorczą Amerykę, zawiera ona komercyjne reklamy.

Demografia niepokojąca, mało młodzieży. Niestety nie jest to tylko tutejszy problem...

 

 

Jak zawsze, pytania są mile widziane. W szczególności zachęcam do powiedzenia mi o czym chce się przeczytać w następnych odcinkach. Może więcej luźnych spostrzeżeń, niezwiązanych z konkretną wycieczką. Albo napisać trochę o co dziennym życiu czy mrożących krew w żyłach kawałków ;-). Mogę też napisać o paru barwnych postaciach.

Napisz w komentarzu swoje blogowe życzenie, a ja je spełnię.

To wszystko i wiele więcej w następnych odcinkach. Następny już za tydzień.

 

Źródła:

[1] http://www.census.gov/population/www/pop-profile/geomob.html

[2] niepotrzebne skreślić

 

3775 views and 6 responses

  • Aug 15 2010, 6:14 AM
    Michał Kotowski responded:
    "(autochon ~ tubylca)"

    Tubylec, nie "tubylca".

  • Aug 15 2010, 9:31 AM
    MS responded:
    Cześć Jacku,
    To z Wielką Pieczęcią, a zwłaszcza z tą pozłotką kalifornijską, to Ci się udało. Niniejszym przyznaję Ci prestiżowe wyróżnienie za tego bloga, w postaci jednego punktu.
    PS
    Autochtoni to akurat nie są tubylcy tylko rdenni mieszkańcy (jacyś Indianie).
    Może spróbuj nawiązać z nimi kontakt i napisz o tym coś za tydzień.
    Pozdrawiam
  • Aug 15 2010, 1:39 PM
    Jacek Migdał responded:
    @Michał: Poprawione. Ślę pozdrowienia do Izraela.
    @MS: Wreszcie zasłużyłem na jednego punkta! Dzięki! Indian w okolicy brak, stałych mieszkańców mało... dlatego odrobinę złagodziłem kryteria, żeby zostać rdzennym mieszkańcem.
  • Aug 15 2010, 1:40 PM
    Karol responded:
    Spełniasz życzenia dotyczące tematu... Hmm, brzmi zachęcająco :). Z chęcią bym obejrzał, jak wygląda Twoja praca (nie musisz wdawać się w szczegóły, pewnie większości nie będzie to interesowało), generalnie siedziba nVidii. Poza tym, ciekaw jestem, w jaki sposób dostałeś się na ten staż? Fajnie to wygląda, może za kilka lat też miałbym szansę, ale teraz chciałbym wiedzieć, co i jak.
  • Aug 30 2010, 1:52 PM
    Karol responded:
    Pytanie: zamierzasz publikować jeszcze jakieś notki na tym blogu? Ostatnio jest tu trochę... "głucho".
  • Aug 31 2010, 1:41 AM
    Jacek Migdał responded:
    Tak, mam dwie notki rozgrzebane niedokończone. Niestety po drodze miałem trochę przygód i "zgubiłem" parę dokumentów. Miałem więc trochę zabawy by zażegnac ryzyko bycia deportowanym z USA. Poza tym zbiegły się deadliny, wycieczki i planowanie najbardziej szalonej wyprawy. Powoli wszystko wraca do normy. Już wkrótce:
    -Duch Doliny Krzemowej: Stanford
    -Światowa stolica rozrywki: Hollywood
    -Północne kresy: Seattle