Światowa stolica rozrywki: Hollywood

Pewnego dnia przyszedł do mnie mail: "Chcemy Cię widzieć"... następnego dnia po pięciu godzinach z Doliny Krzemowej dojechałem do Hollywood... długa kolejka kandydatów posuwała się powoli... po moim występie otrzymałem gromkie brawa...

Po czym zostałem zbyty: "zadzwonimy do Ciebie". Następnego dnia rano obudził mnie telefon: "Hi Jack, I've got an amazing offer for you"*...

... ze snu wyrwał mnie budzik. W końcu przyszła kolej na odwiedzenie Los Angeles, potocznie zwanym aleją od wymowy LA. Jest to niesamowicie rozległe miasto. Przy populacji zbliżonej do Londynu (cała aglomeracja 15 milionów) zajmuję półtorej razy większą powierzchnia. Posiatkowana sześciopasmowi autostradami, wieczorami tonie w korkach. Przy najmniej zobaczyłem skąd się wzięły w Sim City autostrady na słupach.

Zbudowana w zasadzie na pustynii, wodę doprowadza tu wodociąg mający jedynie 675 km. Ludzi osiedlili się tu nie w pogoni za surowcami, żyznymi ziemi czy dogodnym położeniem na szlakach handlowy, ale po prostu piękną, słoneczną pogodą. Lato trwa tu cały rok. Pada tu przez zaledwie 30 dni. Poza tym słońce i 30pare stopni.

Pewnie dlatego to miejsce przypadło znanym osobom i tak powstała tu światowa stolica rozrywki. W dzielnicach Los Angles: Hollywood i Beverely Hills żyje śmiatanka tego biznesu. To tu krecą najsłyniejsze filmy, nagrywają albumy i powstają gry komputerowe sprzedawane w milonach sztuk.

Zanim dotarliśmy do miasta aniołów zatrzymaliśmy się w Magic Mountain.

Magic Mountain

W USA bardzo popularne są wesołe miasteczka. Dla przypomnienia, to park z kolejkami górskimi, które pędzą i wywijają człowieka na wszystkie strony. Szczerze mówiąc jeden taki park jest tuż obok mnie, ale tak się złożyło że już drugie lato tu jestem i jeszcze tam moja noga nie stanęła. Zamiast wybrać się tam, poszliśmy do największego takiego miasteczka na zachodnim wybrzeżu.

Magic Mountain zaczęliśmy od paru rollercosterów. Pierwszy zaczął się od pionowej ściany w dół, przejechaniem przez tunel i zawijasów. Drugi był drewniany, ogłos jego odgniania były dodatkową atrakcją. Trzeci miał nazwę "krzyk". W pełni zasłużoną swoimi kółkami do góry nogami. Potem zjechaliśmy na takich dużych kłodach wodną rynną. Kolejny rollercoster obracał się w dwóch osiach naraz, do tego krzesła na nim też były ruchome... to była tylko część atrakcji tego parku. Można tu spędzić cały dzień, idąc za każdym razem na inną atrakcje. Najbardziej podobał mi się bardzo wysoki rollercoster gdzie było się podwieszonym poziomo, głową w dół. Czuło się jak ptak.

Z fajnych patentów mieli tam takie sprytne zraszacze wody, dzięki którym upał był bardziej znośny.

Hollywood

Wieczorem dotarliśmy do Hollywood. Z pewnością jest to niesamowite miejsce do mieszkania, jeśli stać Was na jedną z rezydencji. Dla turystów oferuje jedynie drobną uliczkę z Aleją Gwiazd i słynny znak. Poza tym mają metro.

Universal Studios

Dla zwykłych zjadaczy chleba udostępnili Universal Studios. To takie małe miasteczko jednej z największych wytwórni filmowych na świecie. Na potrzeby kinematografii wybudowano całe kwartały ulic. Nie ważne czy będą sceny z wiktoriańskiej Anglii, Westernu czy antycznego Rzymu. Wszystko jest na miejscu. Budynki co prawda są trochę oszukiwane, mają tylko fasady, ale na filmach tego przecież nie widać. Do tego ileś hangarów, w których można aranżować dowolne wnętrza. Jakby tego było mało, są instalacje wywołujące sztuczny deszcz i powódź.

Oczywiście dla żadnych wrażeń turystów sama wycieczka jeżdżąca pomiędzy tym wszystkim mogła by nie starczyć. Był więc jeszcze tunel, gdzie można było w 3D przeżyć atak dinozaurów. Trzęsło i chlapało. Poza tym można było zobaczyć wybuchający gaz w metrze.

Jednak moją ulubioną atrakcją zostało co innego. Od dziecka marzyłem zobaczyć dinozaury, na długo zanim powstał Jurassic Park miałem pluszowego brontozaura. Niestety wyspa z tego filmu nie istnieje, ale tutaj można przepłynąć się pontonem i zobaczyć taki park w mniejszej wersji. Uwaga na uciekające Welociraptory!

Poza wybraliśmy tym niesamowity był pokaz kaskaderski Waterworld. Taki niesamowicie efekciarski film, z tym że na żywo. Pierwsze rzędy widzów zostały solidnie zmoczone, w tym Ja, ale dla tych wrażeń warto usiąć w soak zone.

Parę innych atrakcji pominę, ale jak kiedyś nałogowo oglądaliście Simpsony to z pewnością się nie zawiedziecie.

Venice Beach

Na deser wybraliśmy się na słynną plaże. Wyjątkowo szeroką. Ze swoim złocistym piaskiem i zimną wodą przypomina trochę Bałtyk. Tylko fale troszkę większe i można sobie poserfować.

 

Niestety pominąłem jeden odcinek i w ogóle trochę jestem z blogiem do tyłu. Miałem ostatnio sporo spraw na głowie, do tego zgubiłem parę ważnych dokumentów... które musiałem ponownie wyrobić. Na szczęście ryzyko bycia deportowanym zostało zażegnane. Pominięty odcinek kiedyś się pojawi, jak znajdę czas by uporządkować moje luźne notatki.

Znaczna część tego odcinka powstała w trakcie lotu do Seattle, o którym będzie wpis jak się napisze ;-).

 

3634 views and 2 responses

  • Sep 6 2010, 3:23 AM
    MS responded:
    Dobrze wiedzieć Jacku, że jeszcze żyjesz. Już myślałem, że gdzieś przepadłeś i kolejne odcinki bloga się nie ukażą.
  • Oct 15 2010, 4:46 PM
    ByteEater responded:
    Dobrze wiedzieć, że Ci się tam powodzi i podoba! Liczę, że z rzeczy, których nie zmieściłeś na piśmie, opowiesz co nieco po powrocie (który już bodajże nastąpił, skoro przymierzałeś się do przyjścia na protest przeciw VAT). Pozdrawiam z naszego rodzinnego miasta!