Dwa mosty, San Francisco i maraton

"The Race Even Marathoners Fear"[1] tak Wall Street Journal nazwał maraton w San Francisco, uważany za najtrudniejszy spośród miejskich maratonów w USA. Pagórki dodają mu trudności i uroku. Jedyna okazja by przebiec się jezdnią Golden Gate. Nie mogłem się oprzeć...

Maraton to poważna sprawa. Wymaga ponadprzeciętnej kondycji i więcej energii niż jesteśmy w stanie efektywnie zmagazynować. Jako zapalony biegacz jest to jedno z moich marzeń. Mój trik, by zamiast biec w Europie 42 km, biec jedynie 26 mile w USA, nie zadziałał. Dystans pozostał ten sam, co gorsza trafił mi się wyścig dla wytrawnych zawodników, a nie debiutantów. Nie pozostało mi nic innego jak ćwiczyć 5 raz w tygodniu przez ponad 3 miesiące. Sumaryczne przebiegłem prawie 300 km. Z niecierpliwością wyczekiwałem na Ten dzień - 25 lipca 2010.

Atrakcje chodzą parami. Tak się złożyło, że dzień wcześniej miała być impreza dla praktykantów i nowo zatrudnionych w Dolinie Krzemowej. Jak wszyscy wiemy, cały świat kręci się na znajomościach, a za dużo ich tu nie mam. Trzeba to było naprawić i się zjawić. Żadnych wymówek, że jutro jest maraton. Piknik był całkiem udany, wypełniony po brzegi praktykantami z 

<do pominięcia>

AMD, Apple, Brocade, California Polytechnic State University San Luis Obispo, Cisco Systems, Comcast, eBay, EMC, Ernst & Young, Facebook, Google, Hewlett-Packard, IBM, Intel, IronPort Systems, Juniper Networks, Kaiser Permanente, Lockheed Martin, Manpower, Micrososft, NetApp, NVIDIA, Oracle, Palm, PayPal, PricewaterhouseCoopers, Qualcomm, RIM, Santa Clara University, San José State University, Scientific Atlanta, Snapfish, Stanford University, STS International, Sun Microsystems, T-Mobile, TiVo, University of California Berkeley, U.S. Department of Veteran Affairs, VMware, WebEx Communications, Western Digital, Yahoo! i innych.

</do pominięcia>

Aż szkoda mi było uciekać wcześniej. Na szczęście kolega odwiózł mnie na pociąg Caltrain i po półtorej godzinie wylądowałem w San Francisco. 

Na dworcu porwałem darmową mapę i poszedłem odebrać swój pakiet startowy. Przy okazji kupiłem niesamowicie skoncentrowane żele energetyczne. 150 kalorii plus sole mineralne w malutkiej saszetce. Nie pozostało nic więcej jak udać się na tradycyjną ucztę makaronową. NA "pasta party" pogadałem z byłym pilotem wojskowym, co w wieku ponad 70 lat regularnie biegał maratony, ale po zawale biega już tylko połówki. Porozmawiałem jeszcze z dwoma informatykami z San Diego, jeden nie skończył jeszcze szkoły średniej, a już pracuję na etat w branży...

Potem rozejrzałem się po okolicy. Przede mną dumnie stał Bay Bridge - olbrzymi dwupiętrowy most. Zbudowany mniej więcej w tym samym czasie co Golden Gate, przed II Wojną Światową. Niesamowity, z wyspą pośrodku.

(Nie)Stety znika w cieniu chwały złocistej bramy:

 

Jako nocleg wynająłem miejsce w normalnym mieszkaniu, o ile tak można nazwać ten designerski loft. O dziwo, mojego gospodarza nie było w weekend, ale zostawił mi klucze i zaufał mi, nigdy mnie na oczy nie widząc... Budzik miałem nastawiony na 4 rano, ale obudziłem się sam już o 3. Z mieszkania wyszedłem ok. 5 i w raz siedmioma tysiącami innych biegaczy ustawiłem się do startu. By nikogo nie zadeptać, podzielono biegaczy na grupy - zwane falami.

Moja - czwarta, startowała przed szóstą. Początek był miły i przyjemny. Trzymałem się za biegaczem na 3:50 i z niespotykaną lekkością przebiegłem pierwszy pagórek i stoczyłem nierówną walkę ze zraszaczami trawników. Tempo doskonałe, samopoczucie też. Ludzie rozmawiają, żartują, panuje atmosfera bardziej wycieczki niż trudnego biegu. Tak w malowniczej scenerii przebiegłem Golden Gate, tam i z powrotem. Pierwsza ćwiartka za mną.

Dalej, góra i dół. Ulicami dobiegliśmy do połowy. Mnóstwo osób skończyło swój półmaraton, ale prawdziwi maratończycy trzymali się twardo, wiedzieli, że póki co powinno iść jak po maśle. Odrobinę zwolniłem i zgubiłem biegacza na 3:50, zachowując siły na resztę trasy. Potem czekały nas pętelki po parku. Nieustannie demotywowany przez biegaczy z drugiego półmaratonu, którzy ledwo co zaczęli swój bieg, a już nas wyprzedzali...

 

Na 18 mili z biegaczami zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Nagle zwalniają, czasami nawet padają i nie są iść w stanie kroku dalej. To znak, że zbliża "ściana". Cała trudność maratonu polega na energii. W naszym ciele jesteśmy w stanie zmagazynować 2000 kalorii w postaci glikogenu, do przebiegnięcia maratonu potrzeba 3000. Pozostałe musimy wziąć z tłuszczy, które trudno szybko przyswajać.

Sam w ścianę uderzyłem na 20 mili. Jest to nieprawdopodobne uczucie. Tak jakby się chciało zrobić krok ale nie miało na to siły. Po raz trzeci w życiu mnie to spotkało, ale po raz pierwszy muszę jeszcze przebiec 6 mili. Trudno, zaciskam zęby i lecę dalej. Zresztą co tu mówić, to widać:

Z niecierpliwością wypatruję każdą mile. Niesamowicie się to dłuży. Wreszcie Bay Bridge na horyzoncie, jeszcze, długie, ostatnie 15 minut i nareszcie meta:

Niczym czekolada rozpływa się we mnie szczęście i spełnienia. Wypełniło się jedno z moich marzeń. Satysfakcja nieziemska. Czas 4:04, trochę ponad średni wynik biegaczy w mojej grupie wiekowej (M 20-24), co jak na debiutanta jest doskonałym wynikiem.

Odebrałem stos darmowego jedzenia i przekąsek. Do najbardziej osobliwych należało piwo i lodowe napoje ;-). W sumie po takim wysiłku można by zrobić dodatkowe zawody, kto upiję się mniejszą ilością alkoholu ;-).

O dziwo tego dnia całkiem dobrze mi się chodziło. W sumie przedreptałem jeszcze:

  • 1h po zawodach
  • 30 min. do pociągu
  • 45 min. ze stacji do domu
  • 1h 30 min. do kościoła w dwie strony

Nawet nie było źle, dopiero przez następne 3 dni chodziłem jak kaczka z wyparzonymi nogami. W poniedziałek w pracy miałem na sobie świeżą koszulkę z maratonu SF, by mnie podziwiali, a nie żałowali.

W ten oto sposób dołączyłem do ekskluzywnego grona maratończyków. Statystycznie wybijają się na tle innych grup społecznie. Np. 75% z nich zarabia w USA ponad półtorej razy tyle co przeciętna pensja[2]. Pozostaje jeszcze luka po moim marzeniu. Natura nie znosi próżni i już wymyśliłem nowe ;-), a następny maraton pewnie pobiegnę w rodzinnych stronach 8 listopada tego roku.

 

W wolnych chwilach można obejrzeć trasę maratonu:

 

Źródła:

[1] http://online.wsj.com/article/SB10001424052748703283004575363214110587160.htm...

[2] http://www.runningusa.org/node/57852

 

Pierwsze zdjęcie nie jest mojego autorstwa. Pojawiło się tu na podstawie artykułu 29 Prawa autorskiego.

 

4416 views and 2 responses

  • Aug 13 2010, 11:49 PM
    zawiedziona responded:
    Jacku! Tak mi się podobają Twoje wpisy. Dzisiaj jednak żadnego nie mogłam przeczytać. Czy nic Ci się nie stało?
  • Aug 14 2010, 3:59 AM
    Jacek Migdał responded:
    Serwery nie wytrzymały tak dużej liczby odwiedzin...

    Niestety problemy spowodowała nie popularność, ale przez jakieś nieprzyjemne typy. Zapychają cały serwis z blogami i przez to w ostatnim tygodniu mój blog nie zawsze był dostępny. W każdym razie podobno już się przed tym zabezpieczyli i nie będzie więcej kłopotów.